Po drodze do wąwozu Dadis wysiadamy w oazie Skoura - ponoć jednej z największych w Maroko, z piękną kazbą. Już przy wyjściu z autobusu rzuca się w oczy "normalność" miasteczka - brud, syf i bardzo mało turystów - prawdziwe Maroko, jak mówi nam jeden z lokalesów ;)
Szukamy kazby - okazuje się że jest 2-3 km za centrum. Po długiej drodze w upale widzimy ją w oddali, i już mamy dość. Kazba niczym sie nie wyróżnia od innych mijanych po drodze.
Zmęczeni wracamy do miasteczka i czekamy na autobus, który ma być za 10 minut. Czekanie uprzyjemnia nam lokales, który o dziwo chce tylko pogadać ;) Po pół godziny zaczynamy się niecierpliwić i okazuje się, że autobus jechał obwodnicą :( Idziemy więc łapać stopa.
Po chwili zatrzymują się nam Holendrzy i oferuja podwiezienie. Podczas pakowania naszych rzeczy robi się jakieś zamieszanie, bo przyplątuje się lokalny dziadek i coś wykrzykuje po ichniemu do Holendrów - myślimy że żebrak. Po chwili "negocjacji" siedzimy razem z nim i jego workiem ziemniaków w samochodzie i jedziemy ponad 50 km ;) Śmiejemy się, że Holendrzy pracują jako grand taxi.
Pod wieczór dojeżdżamy do kanionu, gdzie znajdujemy hotel za 110 DH / pokój. Jesteśmy zdziwieni, bo pierwszy raz widzimy ceny napisane na kartce i nie ma mowy o targowaniu. Niestety w dolinie hotele są rozrzucone dość rzadko, więc ciężko o wybór.